Zbudował pensjonat w Kazimierzu, wykorzystując materiały z odzysku

Zaciszny, a równocześnie otwarty dla przyjaciół i nowych gości. Dom w Kazimierzu nad Wisłą to spełnione marzenie Marka Jakubowicza, do niedawna stołecznego optyka, w nowym życiu właściciela małego pensjonatu w jednym z najbardziej malowniczych polskich miasteczek.

Zbudował pensjonat w Kazimierzu, wykorzystując materiały z odzysku
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

01.03.2018 | aktual.: 01.03.2018 11:58

Krzysztof Zięba: To nie jest historia ucieczki z korporacji do nowego życia, nagła decyzja. Skąd wziął się pomysł opuszczenia Warszawy i przeprowadzki właśnie do Kazimierza?

*Marek Jakubowicz: *Zaczęło się już w dzieciństwie. Rodzice przyjaciela byli właścicielami domu letniskowego usytuowanego na jednym z malowniczych wzgórz otaczających kazimierski rynek. Każdego roku zapraszali mnie tam na wakacje. Potem były kolejne lata, czasy studenckie i kolejne powroty. Młodzieńcze przygody, przeżycia, pierwsze zauroczenia głęboko utkwiły w pamięci połączone nierozerwalnie z kazimierskmi urokami. Przepięknym przełomem Wisły, piaszczystymi plażami, łagodnymi, porośniętymi lasem wzgórzami i charakterystyczną architekturą. Przypadek sprawił – być może było to "w górze zapisane" – że kupiłem działkę w sąsiedztwie domu przyjaciela. Od tej chwili nie opuszczała mnie myśl, aby w tym miejscu zbudować dom marzeń. Przez trzydzieści lat koncept nabierał kształtu. Nie łudziłem się, że przenosząc się do miasteczka, wpiszę się ot tak, po prostu w nową rzeczywistość. Na ogół takie mocno zintegrowane społeczności są dość zamknięte.

Moment przeprowadzki zbiegł się z końcem mojej zawodowej aktywności. Wizja spędzenia kolejnych lat przed telewizorem, w przysłowiowych kapciach, wydawała mi się mało interesująca, nawet z takimi widokami za oknem. A przestrzeń, którą miałem do dyspozycji, na zielonych wzgórzach nad rynkiem jest idealnym miejscem spotkań. Stąd pomysł domu, który będzie zachęcał do odwiedzin. Wystarczająco obszernego, by zachować prywatność, a jednocześnie z miejscem dla gości. Przez lata aktywności zawodowej spotkałem wiele interesujących osób z różnych środowisk. Do salonu optycznego zaglądają ludzie z bardzo różnych światów. Chcę podtrzymywać te kontakty i zapraszać tych, z którymi zawiązała się nić sympatii. Niejeden ze znajomych też jest związany z Kazimierzem i już zapowiada wizytę u mnie. Do dziś cieszę się przyjaźniami z najmłodszych lat i tymi późniejszymi, związanymi z nauką w Szkole Morskiej i późniejszą pracą. Ten dom to sposób, żeby zabrać ze sobą ważną część dawnego życia w moje ulubione miejsce.

Obraz
© Archiwum prywatne

Jakkolwiek kokieteryjnie może to brzmieć, celem tego zamierzenia nigdy nie było generowanie zysku. Z drugiej strony wierzę, że nie będzie też obciążeniem. Dzięki stosowanym obecnie w budownictwie technologiom, koszt utrzymania nawet sporego domu nie musi być wysoki. Całe oświetlenie to diody LED - w rezultacie za energię elektryczną płacę miesięcznie mniej niż sto złotych. Ogrzewanie, przy dzisiejszych standardach ocieplania budynków, też nie jest dramatycznym wydatkiem.

Obraz
© Archiwum prywatne

Jak będzie toczyć się życie w nowym domu?

W Kazimierzu może zdarzyć się wszystko. Nigdy nie myślałem o budowie dużego pensjonatu, raczej o kameralnej przestrzeni, w której można będzie niespiesznie cieszyć się czasem. Stąd biblioteka, kolekcja płyt, sauna, a przede wszystkim miejsca spotkań. Sercem domu jest część klubowa, wysoki salon z widokiem na ogród i porośnięte dębami zbocza. Ale gawędzić będzie można też na tarasach, przy ognisku w niewielkiej, ukrytej kotlince przy piaskowej górze, czy też w ogrodzie. Dookoła jest cicho i pusto, w oddali widać pojedyncze światła, na sąsiedniej działce mam tylko ruinę – taki zamek z angielskiego parku. A równocześnie w ciągu kwadransa można zejść na rynek z jego atrakcjami, nad Wisłę. Zajrzeć na festiwal albo obejrzeć wystawę. Wynająć łódkę z przewodnikiem i popłynąć do Janowca albo wzdłuż brzegu do kamieniołomów.

Obraz
© Archiwum prywatne

Tych samych, z których od wieków wydobywano najważniejszy lokalny budulec. Dom ma elewację z kazimierskiego wapienia?

Podwójnie kazimierskiego. To materiał z odzysku, niewielka jego część pochodzi z ruin słynnej Esterki przy Rynku (budynku z historią sięgającą końca XIX wieku). Mieściła się w nim restauracja z dansingami, odwiedzana również przez wielu artystów. Później wiele razy zmieniała właścicieli. Niestety pod koniec XX wieku podupadła, wreszcie trzeba było budynek rozebrać. Do budowy domu użyty został nie tylko lokalny kamień czy raczej opoka – tak go tu nazywają.

Obraz
© Archiwum prywatne

Duża część mebli, wieszaki, półki, galeria nad schodami - to wszystko zrobione zostało z drewna dębów, które wyrosły na mojej działce. Co jakiś czas wiatr obala jedno z drzew na stromych stokach wąwozów. Przez lata zbierałem te wiatrołomy, rozmawiałem ze stolarzami o przygotowaniu w miarę uniwersalnych elementów. Czy to najbardziej racjonalny sposób zebrania materiału na budowę? Na pewno nie. Dąb schnie powoli, trzeba go dosuszać sztucznie, zbieranie pni ze zboczy bywa kłopotliwe. Dużo łatwiej kupić gotowe deski, ale nie chciałem po prostu dębiny, tylko tego konkretnego drewna z "mojego wzgórza".

Obraz
© Archiwum prywatne

Wykonawcy też byli miejscowi?

- Układamy na rządek czy na dzikówkę - to było jedno z pierwszych pytań, jakie zadali mi kamieniarze, z którymi rozmawiałem o elewacji. Oczywiście w pierwszej chwili nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Później wszystko się wyjaśniło, a ja zobaczyłem, że w starych kazimierskich murach opoka dopasowana jest niezbyt równo, z nieregularną spoiną. To właśnie wersja "na dzikówkę". Ludzie, którzy stawiali takie domy, już przeszli na emeryturę, albo nie żyją, jak miejscowy mistrz Maciążek. Ale jest kilku specjalistów, którzy czują, że taki naturalny materiał nie może być ułożony równo jak płytki z supermarketu. Kamieniarz, który zajmował się elewacją domu, pracował wolno, ale efekt był tego wart.

Obraz
© materiały pracowni LWS Architekci

Współpraca z pierwszym architektem, zresztą wysoko cenionym w mieście, zakończyła się dla mnie na etapie wstępnej koncepcji. Ostatecznie nowy projekt przygotowało dwóch młodych projektantów, Krzysztof Łaniewski-Wołłk i Łukasz Stępniak z biura LWS Architekci. Zależało mi na funkcjach domu i kilku detalach, a kształtowanie formy oddałem specjalistom. Punktem wyjścia był podział domu na dwie strefy: prywatną i przeznaczoną dla gości, przy czym ta ostatnia miała zawierać małe apartamenty dla rodzin i oddzielne pokoje, łącznie najwyżej pięć modułów.

Obraz
© materiały pracowni LWS Architekci

Jeśli chodzi o moje marzenia – zawsze chciałem mieć dom z galeryjką, z wysokim salonem i dobrze oświetlony. Pomysły ewoluowały, zmieniło się usytuowanie budynku, wizja elewacji. Wszystko to w ściśle ograniczonych ramach powierzchni przeznaczonej pod zabudowę przez miejscowy plan zagospodarowania. Sama działka jest duża, ale tylko niewielka jej część mogła zostać zabudowana. Inne ograniczenia, takie jak usytuowanie na stoku, okazały się nawet korzystne, pozwoliły na przykład na zaplanowanie tarasowego ogrodu.

Trwa jeszcze przygotowanie terenu wokół domu. To już koniec pracy?

Ostatnie detale w domu, trawniki i porządkowanie kończymy w 2018 roku, budynek jest już właściwie gotowy. Więc mam coś w rodzaju tremy. Może będę jedyną osobą korzystającą z biblioteki? A może dom będzie pełen ludzi? Niedługo się przekonam.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (17)