Zamieszkali w Raju... pod Warszawą. Niezwykły dom wielopokoleniowy
Podwarszawski dom przypomina mieszkalną wieżę, wyrósł wokół pracowni ceramicznej. Nad umieszczonymi w piwnicy piecami i "alchemiczną pracownią" pełną tajemniczych słojów i narzędzi mieszka już trzecie pokolenie rodziny Grześkiewiczów.
05.03.2018 | aktual.: 05.03.2018 16:58
Krzysztof Zięba: Niewiele osób może powiedzieć, że mieszka w Raju. Jak powstało to miejsce?
*Dorota Grześkiewicz: *Nasi dziadkowie, Helena i Lech Grześkiewiczowie, od końca lat 40. szkolili malarki w Państwowych Zakładach Fajansu we Włocławku, pracowali tam też nad własnymi projektami. W pewnym momencie tak zaangażowali się w tworzenie ceramiki, że stała się im potrzebna własna pracownia. Zwłaszcza że poza naczyniami czy żyrandolami projektowali monumentalne dekoracje ścienne. Po przeprowadzce do Warszawy założyli pierwszą pracownię niedaleko Powązek, tam wypalali niektóre elementy zaprojektowanych przez Wojciecha Fangora mozaik dla Dworca Śródmieście. Ale wciąż szukali odpowiedniej przestrzeni.
Lech, Helena, Piotr Grześkiewiczowie w pracowni.
Wreszcie trafili do położonego niedaleko Warszawy dawnego folwarku Raj. Poprzedni właściciel zalesił ten teren. Dziadek miał najwyraźniej dobry kontakt z miejskimi architektami, udało mu się załatwić zgodę na sprzedaż tego terenu artystom, na nowych działkach miały powstać pracownie. Tak się rzeczywiście stało, w okolicy osiedli Ryszard Bojar [projektant znany m.in. jako autor logotypu CPN], Jan Cybis [malarz kolorysta], Tadeusz Dominik [malarz, ceramik, projektant tkanin], Władysław Popielarczyk [malarz i poeta], Włodzimierz Zakrzewski [jeden z propagatorów socrealizmu] i inni. Spośród tych założonych w latach 60. pracowni działa tylko jedna, nasza. Ale później też wprowadzali się nowi artyści, na przykład Dorota Berger-Słowińska. Od kilku lat organizujemy cykl spotkań Otwarte Ogrody Artystów Dąbrowy, można przy tej okazji zajrzeć, spotkać się z właścicielami domów.
Ceramiczna płaskorzeźba przy wejściu do domu.
Nazwę Raj nadawano w dawnej Polsce miejscowościom położonym w pięknej okolicy.
Mieszkamy całkiem blisko Warszawy, ale działki w sąsiedztwie są obsadzone drzewami, prawie nie widać innych budynków. Ogród jest spory, cienisty. Przy samym domu rosną wysokie modrzewie, między nimi dziadkowie zrobili mały basen wykładany własnoręcznie wykonanymi ceramicznymi płytkami, a tarasy wyłożyli okrągłymi podstawkami, których używali przy wypalaniu rzeźb.
Nawet z zewnątrz dom nie wygląda standardowo: na elewacji sgraffito jak dekoracje z warszawskiej Starówki, proporcje wieży. A w środku kolejne niespodzianki, ściany i półki pełne są rzeźb, fragmentów dekoracji ściennych, obrazów.
Dom zaprojektował Stanisław Baltazar Brukalski według wytycznych dziadka. Mieszkanie powstało właściwie jako dodatek do pracowni, wewnątrz budynku jest kilka nietypowych pomieszczeń. Największy pokój ma ruchomą ścianę, podnoszoną albo zsuwaną do piwnicy. Była używana na przykład do projektowania w naturalnej skali mozaik zajmujących dziesiątki metrów kwadratowych, malarstwa monumentalnego. A w karnawale dom wypełniał się gośćmi, sąsiadami, przyjaciółmi. Ściana stawała się wtedy dekoracją zaimprowizowanej sali balowej.
Ruchoma ściana w salonie.
Sama piwnica jest dwupoziomowa, z magazynami, miejscem na zapas gliny – w jednym z pomieszczeń po raz pierwszy byłam dopiero niedawno. W piwnicy są jeszcze kolejne piece, począwszy od przedwojennego molocha z Norynbergi, pożerającego prąd jak smok. Mógł działać tylko dlatego, że w sąsiedztwie stał duży transformator. Jest też piec zbudowany przez naszego tatę: nowoczesny, mały do próbek oraz modułowy… A w planach był jeszcze wielki piec na drewno, z gigantycznym kominem przebiegającym przez najwyższą cześć domu.
Ten pomysł nie doczekał się realizacji. Czy przez lata budynek był przebudowywany?
Wiele razy. W pierwszej wersji miał płaski dach i ukryte w ścianach rynny, jak we włoskich domach, które tak podobały się dziadkowi. Skończył studia w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Rzymie, podpatrzył tam różne rzeczy i przenosił je do Polski.
Dorota Grześkiewicz w trakcie renowacji sgraffita ściennego na elewacji domu.
W jednym z pokoi zrobił sam elektryczne ogrzewanie – w latach 60.! Ale wynalazki się nie sprawdziły, nie było wtedy odpowiednich technologii, to wszystko powstawało jako eksperymenty. Nagrzewnice w podłodze też były samoróbkami. Po pierwszej rozbudowie rynny wyprowadzono na zewnątrz, za to zyskały ozdobne rzygacze plujące wodą do stawu. Po jakimś czasie zniknęło i to oczko wodne, zastąpione przez wielki "kieliszek". A rzygacz wypełniony zamarzniętą wodą okazał się tak ciężki, że wyłamywał ścianę. Nie wszystkie pomysły były na nasz klimat, jak się okazało.
Pracownia ceramiczna.
Poddasze, na którym mieszkasz, powstało przy ostatniej przebudowie?
Pod krytym papą dachem była izolacja stropu. Półmetrowej grubości warstwa żużlu. Kiedy dach zaczął przeciekać i zdecydowaliśmy się na remont, pierwszym krokiem było usunięcie tej polepy i nagle zyskaliśmy sporo przestrzeni. Wystarczyło podnieść trochę ściany i pojawiło się nowe piętro.
Chciałam mieszkać przy pracowni, adaptacja poddasza była najtańszym i najbardziej racjonalnym wyjściem, choć z Bartoszem rozważaliśmy też budowę małego domu w innej części działki. Bałam się, że po podwyższeniu powstanie taki łomiankowski wieżowiec, ale na szczęście nie wyszło najgorzej. I mamy widok z okna na czubki modrzewi rosnących dookoła.
Dekoracja ścienna w jednym z pokoi.
Razem z siostrą zajmujecie się dokumentowaniem i opracowaniem prac taty i dziadków, a przede wszystkim kontynuujecie działalność pracowni.
Dorota Grześkiewicz: Mnie tata długo zniechęcał do pracy ceramika i w ogóle do artystycznych studiów. Nie udało mu się. W końcu to z nim zrobiłam pierwsze zamówienie, ramę do Katedry Polowej Wojska Polskiego w Warszawie.
Zwierciadło w ceramicznej ramie.
*Malwina Grześkiewicz: *Ja studiowałam architekturę wnętrz, nikt z rodziny niczego mi nie narzucał. Wydawało mi się, że projektowanie jest konkretnym zawodem, czymś dla mnie. Ale tak się złożyło, że nigdy się tym nie zajęłam. Ceramika to po prostu naturalny kierunek, efekt tych wszystkich godzin, które w dzieciństwie spędziłyśmy w pracowni. Dorota dostała zlecenie, miała zrekonstruować złoconą kompozycję ceramiczną z widowni teatru, wykonaną w latach 50. przez dziadków. Termin był krótki, zaczęłyśmy pracować wspólnie. Spodobało nam się. Poza mozaikami czy pracami renowacyjnymi robimy także wiele innych rzeczy. Rzeźby, oprawy lamp, trójwymiarowe kompozycje ścienne według własnych pomysłów albo we współpracy z architektami. Eksperymentujemy z fajansem, nowymi technikami. Każdą pracę projektujemy i produkujemy na indywidualne zamówienie.
Dorota Grześkiewicz: Przygotowanie ceramicznej mozaiki jest bardzo praco- i czasochłonne, zwłaszcza że same robimy masę, produkujemy własne szkliwa, więc możemy uzyskać każdy kolor, nie tylko te standardowe. Samo suszenie przed wypałem trwa przynajmniej trzy tygodnie. Ceramika jest nieprzewidywalna. W fabrykach powstaje zwykle ok. 20 procent odpadów produkcyjnych. Drobna różnica w składzie masy i mamy inny kolor albo bąble na szkliwie. Znajomy opowiadał, że kiedyś w wytwórni otworzyli lufcik i popękały prawie wszystkie wyroby na linii produkcyjnej. A my nie możemy sobie na to pozwolić, każdy element jest inny i musi pasować do pozostałych, żeby nasza mozaika była kompletna.
Malwina (po lewej) i Dorota Grześkiewicz.
Siostry Dorota i Malwina Grześkiewicz prowadzą wspólnie pracownię Grześkiewicz Design Studio w podwarszawskich Łomiankach. Dorota mieszka w rodzinnym domu wraz z mężem i mamą. Sięgającą połowy XIX wieku historię artystycznego rodu, warsztatu Lecha, Heleny i Piotra Grześkiewiczów oraz ich realizacje opisała Marta Rydzyńska w "Pracownia Grześkiewiczów. Zarys monografii". Pełen tekst pracy znajdziesz TUTAJ