Pasteloza – kicz czy tradycja
19.04.2017 | aktual.: 20.04.2017 12:43
Jak to się dzieje, że chociaż wszyscy narzekamy na pastelowe blokowiska, betonowych szaf w kolorze landrynki wciąż przybywa? I jak sobie wytłumaczyć, że tak łatwo nam przychodzi wyśmiewanie pastelozy, a jednocześnie zachwycamy się barwnym rynkiem w Zamościu, Warszawie czy Wrocławiu?
Słowa "pasteloza" pierwszy użył Filip Springer. W zbiorze reportaży o największych grzechach w polskiej wspólnej przestrzeni "Wanna z kolumnadą" zdiagnozował ją jako chorobę infekującą w zastraszającym tempie polskie miasta. Przyszła do nas razem z masowymi termomodernizacjami. Przy okazji styropiany pociągnięto kolorową farbą, żeby już nie było szaro, żeby było wesoło. Groszkowa zieleń, marchewkowy pomarańczowy, żółty jak jajeczko. Trochę rozmydlone, bo w zasadzie wszyscy zgadzamy się, że krzykliwe kolory są w złym guście. Wyszło trochę jak tradycyjna sałatka warzywna z majonezem.
Sobieski dał zły przykład
Springer miał dwa pomysły, od czego to się zaczęło. Mógł to być albo wrocławski dom handlowy SolPol, albo hotel Sobieski w Warszawie. Elewację tego ostatniego zaprojektował Hans Piccottini. Mógł zaszaleć, nie mieszka w Warszawie i nie musi teraz każdego dnia koło niego przejeżdżać. Podobno inspirował się kolorowymi kamienicami na warszawskiej Starówce.
Tęczowe kamienice
Przecież śliczne polskie ryneczki właśnie takie są – kolorowe. Nieduże kamienice przytulone ciasno jedna do drugiej mają wszystkie kolory tęczy. W Warszawie pastele, we Wrocławiu barwnie jak w wesołym miasteczku, w Zamościu ormiańskie kamienice są wręcz jaskrawe (chociaż bardziej surowi konserwatorzy zabytków wolą jednak pastele – przed laty nie tworzono tak intensywnych kolorów). A przecież nam się podobają!
Kobieta czuje kolor
Stare kamienice jednak na ogół były wykańczane pod czujnym okiem architekta, który myślał o kolorze już przy projektowaniu. Projektanci naszych PRL-owskich blokowisk też myśleli – ale o białym lub szarym. Zdawali sobie sprawę, że ogromne bloki-szafy i tak dominują w przestrzeni miejskiej. To pierwsza różnica. Po drugie, autorzy renesansowych i barokowych kamienic szanowali przestrzeń wspólną – brali pod uwagę, co się dzieje dookoła, jak wyglądają sąsiednie budynki. Tymczasem u nas małe wspólnoty mieszkaniowe słuchały po prostu, co im w duszy gra. A każdej grało co innego. Po trzecie, dawniej zajmowali się tym fachowcy. A u nas, jak pokazuje Springer, po prostu panie ze wspólnoty – bo przecież kobiety czują kolory. Po czwarte wreszcie – staromiejskie kamienice to wiekowe damy, a wiek zawsze dodaje szlachetności.
Demokracja i samorządność
Może jednak zamiast szydzić – lepiej się uśmiechnąć. W końcu epidemia pastelozy to choroba wolności. Ludzie nagle dostali taką małą władzę – mogli sami decydować o swoim najbliższym otoczeniu. I, jak to w początkach bywa, robili to trochę nieudolnie. Reportaż Springera pokazuje, że w niektórych przypadkach, kiedy pojawiał się ktoś rzeczywiście znający się na rzeczy, był w stanie przekonać mieszkańców do bardziej powściągliwych pomysłów. Pokazuje też, że środowisko architektów wcale się tak bardzo nie paliło, żeby ludzi z tej epidemii wyciągać (nie udało się porozumieć w kwestiach finansowych z zaproszonym do współpracy przy jednym z projektów termomodernizacji SARP-em). A ostatecznie to tylko kolor – z czasem, choć zajmie to na pewno wiele, wiele lat, zostanie przemalowany na inny, może bardziej udany.
Jest lepiej
Chyba czuć, że pasteloza powoli mija. Wydaje się, że trochę nas ratuje nowa moda. Całkiem udane osiedla deweloperskie, które teraz powstają, są na ogół po prostu białe. Elewację zdobi raczej oryginalny rozkład balkonów czy ozdobna stolarka. Deweloperzy oczywiście biorą pod uwagę klientów, którzy chcą ”kolorek”, ale w bardziej subtelny sposób. Np. dodają go tylko miejscami, jako wykończenie balkonu czy nienarzucająca się rama, spójna z wykończeniem elewacji, a nie po prostu narysowana. Zawsze to jednak efekt pracy projektanta – i to widać.