Kolekcjoner chałup. Splot przypadków na Podlasiu, czyli Uroczysko Zaborek
20.11.2019 13:46, aktual.: 20.11.2019 16:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zaczęło się od starego młyna, później w oko wpadł wiatrak, doszła stara plebania, kryta strzechą chata, spichlerz… nie mówiąc o malowniczych kapliczkach i wyposażeniu. Krok po kroku niedaleko Janowa Podlaskiego powstało Uroczysko Zaborek.
Całe to miejsce powstało przez splot przypadków. Ściągnął mnie tu wuj, który jako jeden z pierwszych w Polsce kupił część przedwojennego majątku ze zrujnowanym młynem. Pomagałem w porządkowaniu terenu, sadzeniu, organizowaniu roboty – zaczyna opowieść Arkadiusz Okoń.
Wuj najwyraźniej docenił umiejętności i zapał, bo obiecał ziemię i dom, byle zmienić siostrzeńca w sąsiada. Ku zdziwieniu części rodziny wkrótce po studiach i ślubie pan Arkadiusz zdecydował się na opuszczenie miasta i powrót w rodzinne strony.
Początek lat 90. był burzliwym czasem polowania na sukces, powstawania (i upadku) niezliczonych firm, drobnych i większych „biznesów”. Młoda para też szukała swojej drogi: od wyjazdów na saksy, wakacji na niemieckich budowach, po własną gospodarkę, od uprawy ogórków po sadownictwo, od szkółki drzewek owocowych po prowadzenie hurtowni skarpet. Gdy noclegu poszukiwała grupa niemieckich myśliwych, gospodarze wynajęli im pokoje w swoim niewykończonym jeszcze domu. Zaprocentowała znajomość języka. Goście byli zadowoleni z pobytu i obiecali wrócić za rok w większym gronie. Tak narodził się nowy pomysł prowadzenia gospodarstwa agroturystycznego.
Agroturystyka: apetyt rośnie
Wkrótce okazało się, że pięć pokoi nie wystarczy, a dzielenie domu z gośćmi bywa uciążliwe. Zaczęliśmy kupować stare drewniane chałupy, przenosić je do Zaborka i adaptować na pokoje dla turystów. To było wtedy najtańsze rozwiązanie. Przy tym mieliśmy szczęście, udało nam się trafić na piękne obiekty – wspomina pan Arkadiusz.
Pierwsze próby zniechęcały, zagrzybione ściany, wilgoć i pleśń nie mogły zrekompensować niskich kosztów. Pierwszym strzałem w dziesiątkę okazała się stara plebania parafii w Czemiernikach. Piękny budynek z gankiem obrośniętym dzikim winem wyglądał jak wzorcowy szlachecki dworek.
Kiedy go zobaczyłem, oszalałem. Żona też.
Dalej sprawy potoczyły się szybko. Jesienią 1995 roku transakcja została sfinalizowana. Większość prac przeprowadzono w ciągu srogiej zimy. Pod kierunkiem cieśli Stanisława Szmytki i z udziałem nowego właściciela budynek zdemontowano. Zbito tynki, zdjęto szalunki i dach, a później oznaczono dokładnie każdy drewniany element konstrukcji. Przeszło stuletni budynek był w znakomitym stanie, wymieniono zaledwie jedną krokiew. Latem był już gotowy na przyjęcie gości.
Pierwszy sukces zachęcił do dalszych poszukiwań. Nie udało się ze starą wiejską szkołą? Nie szkodzi, niedaleko sprzedają wiatrak. W 1997 stary koźlak zmienił się w kolejny dom z czterema pokojami gościnnymi na kolejnych poziomach. Między innymi z tzw. „apartamentem księżniczki”, na pamiątkę wizyty księżnej Alia, siostry obecnego króla Jordanii Abd Allah II ibn Husajna.
Wakacje na Podlasiu
Przez następne lata na Podlasiu przybywało turystów, a w gospodarstwie budynków. Zaścianek – dom bogatych chłopów z Leszczanki, jednoizbowa chatka kryta strzechą, spichlerz, malowniczy kościół z Choroszczynki, kuźnia. Jest też tradycyjna bania i zadaszenie zbudowane z pozostałości starej stodoły. Kolejna dziewiętnastowieczna plebania, tym razem ze Starej Wsi koło Węgrowa, stała się Bielonym Dworkiem. Jest też współczesna kopia dróżniczówki, której nie udało się kupić gospodarzom. Pomiędzy budowlami znalazło się miejsce dla kapliczek, przydrożnych krzyży i figur, charakterystycznych dawniej dla krajobrazu Południowego Podlasia.
Nie zawsze było łatwo. Problemy finansowe, kłopoty z kręgosłupem – efekt ciężkiej pracy podczas rozbiórki, szukanie fachowców i kłopoty typowe dla każdej budowy. A równocześnie satysfakcja i poczucie życiowej przygody łączącej rodzinę. Pani Lucyna Okoń przez lata kupowała stare meble i elementy wyposażenia, zajmowała się zielenią. Katarzyna, córka gospodarzy, porzuciła Warszawę i z rodziną zamieszkała w Zaborku, przejmując dzieło życia rodziców.
Czy dziś można zbudować podobną kolekcję starych budynków? Właściciel Zaborka poważnie w to wątpi.
Trafiliśmy na szczególny czas. Dziś koszt były nieporównanie wyższy, wymagania konserwatorów są znacznie ostrzejsze niż dawniej, a na wsiach nie zostało już wiele interesujących domów. Jedne zmieniły właściciela, inne zniszczył czas albo ludzie. Siedemdziesiąt procent obiektów, które zabraliśmy do Zaborka, w przeciwnym razie skończyłoby jako opał. Cieszę się, że coś udało nam się ocalić.